niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 4 'Inteligentna. Atrakcyjna. Wrażliwa'

 Pędząc ulicami Londynu, minęłam dom, zawróciłam, na skróty wjechałam w Beech i skierowałam się do śródmieścia. Wystukałam numer Vee.
-Coś się wydarzyło... ja... on... no i... znikąd. Auto...
- Przerywa. Co?
Wytarłam nos grzbietem dłoni. Cała się trzęsłam.
- Pojawił się znikąd.
- Kto?
- On... - starałam się ogarnąć myśli i zmienić je w słowa. - Wyskoczył mi na maskę!!!
- O kurde. Kurdekurdekurde. Potrąciłaś jelenia? Nic się nie stało? Może to był Bambi? - Vee naraz jęknęła i zawyła. - A co z dodge'em?
Otworzyłam usta, ale mi się wcięła.
- Nieważne. Mam ubezpieczenie. Tylko powiedz, że moje maleństwo nie jest upaćkane szczątkami jelenia.. Tak czy nie?
Cokolwiek chciałam jej zdradzić, zlewało się z nocą. Mylił wyprzedzały sensy o dwa kroki. Jeleń... Może jednak udałoby mi się wcisnąć Vee, że potrąciłam jelenia. Chciałam się jej zwierzyć, ale z drugiej strony nie miałam zamiaru wyjść na rąbniętą. Bo jak mogłabym wytłumaczyć, że widziałam, jak potrącony przeze mnie facet wstaje z ziemi I bierze się do wyrywania drzwi auta? Rozluźniłam kołnierz bluzki i obnażyłam bark, by sprawdzić, czy w miejscu, gdzie mnie ściskał, nie mam czerwonych śladów, ale nic takiego nie spostrzegłam...
Raptem oprzytomniałam. Po co w ogóle zaprzeczać, że to się zdarzyło? Przecież widziałam wszystko na własne uczy. Nie ubzdurałam sobie tego.
- Do jasnej ciasnej! - odezwała się Vee. - Nie chcesz odpowiedzieć. Jeleń pewnie utkwił między reflektorami. Jeździsz z nim na przodzie jak z pługiem śnieżnym, tak?
- Mogę się przespać u ciebie?
Zapragnęłam wyrwać się i z tego auta, i z ciemności. Gdy nagle natchnęła mnie myśl, że aby się dostać do domu Vee, będę musiała wracać przez skrzyżowanie, na którym potrąciłam gościa.
- Siedzę w swoim pokoju - odparła Vee. - Wpuścisz się sama. To na razie.
Kurczowo ściskając kierownicę, brnęłam poprzez strugi deszczu z nadzieją, że przy skrzyżowaniu zapali się zielone światło. Los mi sprzyjał. Śmignęłam , cały czas patrząc naprzód i równocześnie zerkając na pobocze. W mroku nie spostrzegłam nawet śladu faceta w kominiarce.
Dziesięć minut później zaparkowałam dodge'a na podjeździe Vee. Drzwi auta były poważnie uszkodzone, więc żeby wysiąść, musiałam mocno naprzeć na nie nogą.
Podbiegłam do frontowych drzwi, otworzyłam je i pognałam schodami do sutereny.
Brunetka siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, z notatnikiem na kolanach, słuchawkami w uszach i z iPodem podkręconym na fuli.
- Mam obejrzeć uszkodzenia teraz, czy najpierw przespać się co najmniej siedem godzin? - wrzasnęła, zagłuszając muzykę.
- Wolę drugą opcję.
Vee zamknęła notatnik i wyjęła słuchawki z uszu.
- Miejmy to już z głowy.
Kiedy wyszłyśmy przed dom, wpatrywałam się w auto dłuższą chwilę. Panował chłód, ale to nie pogoda przyprą wiła mnie o gęsią skórkę na ramionach. Okno od strony kierowcy nie było rozwalone. Drzwi nie miały wgnieceń.
- Coś tu nie gra - powiedziałam, ale Vee nie słuchała, oglądając, jak pod lupą, każdy centymetr kwadratowy karoserii.
Wystąpiłam naprzód i szturchnęłam boczne okno. Nie było nawet rysy na szkle. Zamknęłam oczy. Gdy je odtworzyłam, okno wciąż było nienaruszone.
Obeszłam dodge'a w koło. Prawie - bo w pewnej chwili stanęłam jak wryta.
Przednią szybę dzieliła na pół cieniuteńka rysa.
Moja towarzyszka zauważyła ją w tym samym momencie.
- Nie była to przez przypadek wiewiórka? - zapytała. Przypomniały mi się złowieszcze oczy za kominiarką.
Były tak zielone, że nie mogłam uwierzyć... Zielone jak oczy Harry'ego !
- Zobacz, plączę z radości - rzekła Vee, czule obejmując maskę auta. - Maleńka rysa i nic więcej!
Udałam, że się uśmiecham, chociaż ściskało mnie w żołądku. Jeszcze pięć minut temu okno było roztrzaskane, a drzwiczki wgniecione. Sądząc po obecnym stanie auta, do niczego nie doszło. Nie: to jakiś obłęd! Przecież widziałam, jak przebija szybę pięścią, i czułam, jak wpija mi się paznokciami w ramię. Czy nie?
Starałam się z całych sił, ale nie mogłam sobie nic przypomnieć. Przez głowę przemykały strzępy obrazów. Coraz bardziej niewyraźne. Czy facet był wysoki? Niski? Szczupły? Przypakowany? Czy coś mówił?...
Nic nie pamiętałam. I to właśnie było najstraszniejsze.
Vee i ja wyszłyśmy z jej domu piętnaście po siódmej rano i pojechałyśmy do bistra Enzo na szybkie śniadanie w postaci gorącego mleka. Byłam wciąż zlodowaciała ze strachu, więc objęłam porcelanową filiżankę, próbując się ogrzać. Przed wyjściem wzięłam prysznic, założyłam pożyczone z szafy Vee koszulkę i kardigan, umalowałam się szybko, ale prawie żadna z tych czynności nie została mi w pamięci.
- Nie patrz teraz - szepnęła przyjaciółka. - W naszą stronę filuje Zielony Sweter i ocenia twoje nogi przez dżinsy... O! Zasalutował do mnie. Nie żartuję. Dwoma palcami, jak wojskowy. Urocze.-podniecała się, ale ja nie słuchałam jej. Wczorajsze zajście tłukło mi się w głowie całą noc, odganiając możliwość zaśnięcia. Miałam poplątane myśli, suche i ciężkie powieki i nie mogłam się na niczym skupić.
- Zielony Sweter wygląda normalnie, ale facet koło niego to najwyraźniej ostra sztuka - oznajmiła Vee. - Wysyła sygnał: „Lepiej ze mną nie zadzierać". No, zobacz, czy nie wygląda jak pomiot Drakuli. Powiedz, że mi się zdaje.- podniósłszy lekko wzrok, by niepostrzeżenie zerknąć, zobaczyłam subtelną, piękną twarz. Krucze włosy do ramion.
Oczy koloru chromu. Nieogolony. Chłopak miał na sobie marynarkę uszytą na miarę, zielony sweter i designerskie dżinsy.
- Zdaje ci się - powiedziałam.
- Nie zauważyłaś tych głęboko osadzonych oczu? Trójkącika włosów nad czołem? Ani że to chudy dryblas? Chyba odpowiadałby mi pod względem wzrostu...-Vee, która mierzy sto osiemdziesiąt trzy centymetry, ma odpał na punkcie obcasów. Wysokich. Poza tym, z zasady nie umawia się z niższymi facetami.
- Okej, co jest? - zapytała. - Wyizolowałaś się jak nigdy. Chyba nie przez tę rysę na szybie, prawda? Co z tego, że potrąciłaś zwierzę? Każdemu może się zdarzyć. Oczywiście w twoim przypadku szanse na coś takiego byłyby sto razy mniejsze, gdybyście się z mamą wyniosły z tej głuszy.
Zamierzałam wyznać Vee całą prawdę o nocnym zajściu. Wkrótce. Potrzebowałam tylko trochę czasu, żeby sobie wszystko dobrze poukładać. Problem w tym, że nie miałam pojęcia, w jaki sposób. Szczegóły, które mi zostały w głowie, i tak były już dość fragmentaryczne. Tak jakby moją pamięć starannie wymazano gumką. Ale też nie da się ukryć, że okna dodge'a zalewała kaskada deszczu i świat zupełnie stracił kontury... A może naprawdę potrąciłam jelenia?
- Mmm, zobacz - odezwała się Vee. - Zielony Sweter wstaje. Na pewno regularnie chodzi na siłownię. A teraz z całą pewnością zmierza w naszą stronę, w pogoni za towarem, to znaczy za tobą.
Pół sekundy później usłyszałyśmy miły niski głos:
- Witam.- spojrzałyśmy na niego równocześnie. Zielony Sweter stał o krok od naszego stolika, z rękami wsuniętymi w kieszenie dżinsów, tak że wystawały kciuki. Miał niebieskie oczy i stylowo zmierzwione jasne włosy, niedbale opadające na czoło.
- Witamy - odpowiedziała Vee. - Ja jestem Vee, a to Rose Greene.
Popatrzyłam na nią krzywo. Denerwowało mnie, gdy mi przypinała etykietkę w postaci nazwiska - czułam, że przy spotkaniu z nieznajomym chłopcem burzy to niepisaną umowę między dziewczynami, a co dopiero najlepszymi przyjaciółkami. Kiwnęłam do niego bez entuzjazmu i uniósłszy filiżankę do ust, momentalnie sparzyłam sobie język.
Chłopak przywlókł krzesło od stolika obok, ustawił je na odwrót i siadł okrakiem, wspierając ramiona tam, gdzie normalnie powinny się znajdować plecy.
- Jestem James Saunders - przedstawił się i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam ją stanowczo za bardzo oficjalnie. - A to Luke - dodał, wskazując podbródkiem kolegę, który wbrew ocenie Vee okazał się nie „wysoki", tylko wprost gigantyczny.
Luke rozsiadł się koło Vee; był tak wielki, że krzesło pod nim nagle jakby się skurczyło.
-W życiu nie widziałam tak wysokiego faceta - zwróciła się do niego Vee. - Serio, ile masz wzrostu?
-Dwieście osiem centymetrów - odburknął Luke, po czym rozwalił się na krześle z założonymi rękami.
-Może macie na coś ochotę? - odchrząknąwszy, zaproponował James.
-Dzięki - odparłam, podnosząc filiżankę. - Już zamówiłam.
Vee kopnęła mnie pod stołem.
- Zje pączka z kremem waniliowym. I ja też poproszę.
 -To już nie jesteś na diecie? - spytałam.
-Odczep się. Laska wanilii to owoc. Brązowy owoc. Warzywo. -
-Masz pewność? Bo ja nie.
Luke przymknął oczy i ścisnął grzbiet nosa. Najwidoczniej był zachwycony naszym towarzystwem tak, jak ja ich obecnością.
Kiedy James szedł w stronę baru, nieśmiało podążyłam za nim wzrokiem. Na pewno uczył się w ogólniaku, ale chyba nie w naszym, bo bym go zapamiętała. Był otwarty, towarzyski, ani krzty przeciętności. Gdybym nie była taka roztrzęsiona, pewnie bym się nim zainteresowała. Tak po przyjacielsku, a może i bardziej.
- Mieszkasz w okolicy? - zagadnęła Luka, Vee.
- Mhm.
- Uczysz się?
- W ogólniaku Kinghorn - powiedział to z lekką wyższością.
- Nie słyszałam o nim.
-To szkoła prywatna. W Manchester. Zajęcia zaczynamy o dziewiątej. - Odchylił rękaw i spojrzał na zegarek. Vee zanurzyła palec w pianie mleka i oblizała go.
- Droga?
Po raz pierwszy Luke popatrzył na nią. Rozwarł oczy tak szeroko, że zajaśniały mu białka.
- Pewno jesteś bogaty? - dodała Vee.
Luke omiótł ją takim spojrzeniem, jakby przed chwilą zabiła mu na czole muchę. Odsunął się od nas z krzesłem o kilkanaście centymetrów.
James wrócił do stolika z sześcioma pączkami.
- Dwa z kremem waniliowym dla pań - powiedział, podsuwając mi pudełko - i cztery z lukrem dla mnie.Muszę się teraz najeść, bo nie wiem, co dają w stołówce w Cold-water.- Vee o mało nie wypluła mleka.
- Uczysz się w Coldwater?!
- Od dziś. Właśnie się przeniosłem z Kinghorn.
- Ja z Rose też tam chodzimy - oznajmiła Vee. - Patrz, jak to się świetnie składa. Jak chcesz się czegoś dowiedzieć, pytaj śmiało; nawet o to, kogo masz zaprosić do Spring Fling. My nie mamy chłopaków... jeszcze.
Stwierdziłam, że czas się pożegnać. Luke był najwyraźniej znudzony i rozdrażniony - z kolei jego towarzystwo źle działało na mój, dość już niespokojny nastrój. Demonstracyjnie zerkając na zegar w komórce, powiedziałam:
- Vee, jedźmy już do szkoły. Trzeba się pouczyć do testu z biologii. Miło było was poznać - rzuciłam do Luka i James'a.
- Przecież test z biologii jest dopiero w piątek - upomniała mnie Vee.
Speszona uśmiechnęłam się przez zęby.
-Racja. To znaczy, ja mam test, z angielskiego. Z twórczości... Geoffreya Chaucera.
Dla wszystkich było jasne, że to nieprawda.
Miałam sobie trochę za złe, że jestem niegrzeczna, zwłaszcza że James wcale sobie na to nie zasłużył. Ale odechciało mi się z nimi siedzieć. Chciałam już iść dalej, zdystansować się od zeszłej nocy. A może ten zanik pamięci nie był znów taki zły. Im szybciej zapomnę o wypadku, tym prędzej moje życie wróci do normalnego rytmu.
- Życzę ci, żebyś ten pierwszy dzień miał jak najfajniejszy i może spotkamy się na lunchu - powiedziałam do James'a. Szarpnęłam Vee za łokieć i wyprowadziłam z bistra.
  Lekcje dobiegały końca, została jeszcze tylko biologia. W biegu wymieniłam książki w swojej szafce i skierowałam się do klasy. Vee i ja przyszłyśmy przed Harry'm. Siadając na jego miejscu, Vee pogrzebała w plecaku i wyciągnęła pudełko hot tamales.
- Pora na czerwony owoc - powiedziała, pod tykając mi pudełko.
-Zaraz... to cynamon jest owocem? - odsunęłam pudełko na bok.
- Lunchu też nie jadłaś - Vee zmarszczyła czoło.
- Nie jestem głodna.
- Ty kłamczucho. Zawsze jesteś głodna. Chodzi o Harry'ego? Chyba się nie przejęłaś, że cię śledzi? Bo wczoraj, no wiesz, w bibliotece, to ja żartowałam.- rozmasowałam sobie skronie. Tępy ból, który zamieszkał mi w czaszce, wybuchał na samo wspomnienie o nim.
- Akurat Harry'm przejmuję się najmniej - odpowiedziałam, nie do końca zgodnie z prawdą.
- Mogłabyś mi ustąpić?- na dźwięk głosu Harry'ego w jednej chwili uniosłyśmy głowy.
Odezwał się nawet całkiem miło, ale kiedy Vee wstawała i zarzucała plecak na ramię, ani na moment nie spuścił z niej oka. Tak jakby się za bardzo ociągała, wskazał jej ręką przejście między stołami, chcąc, żeby zeszła mu z drogi.
- Jak zwykle świetnie wyglądasz - powiedział do mnie, biorąc swoje krzesło.
Rozsiadł się wygodnie i wyciągnął nogi. Od początku wiedziałam, że jest wysoki, ale nie zastanawiałam się, ile może mieć wzrostu. Patrząc na jego długie nogi, stwierdziłam, że co najmniej sto osiemdziesiąt trzy centymetry. A może nawet sto osiemdziesiąt pięć.
- Dziękuję - odparłam bezmyślnie. I natychmiast zapragnęłam to odwołać. Dziękuję. Z wszystkiego, co mogłabym mu odpowiedzieć, „dziękuję" było najgorsze. Nie chciałam, żeby uznał, że lubię jego komplementy. Bo ich nie lubiłam... zasadniczo. Nie trzeba było specjalnej wnikliwości, by zrozumieć, że wpadł w kłopoty, a ja i tak już miałam kłopotów pod dostatkiem. Nie miałam zamiaru pakować się w większe. Może gdybym zaczęła go ignorować, w końcu przestałby mnie wciągać do rozmowy. I moglibyśmy siedzieć obok siebie w milczącej harmonii, jak co druga para w klasie.
- I cudownie pachniesz - dodał brunet.
- To się nazywa prysznic - odparłam, zapatrzona w przestrzeń, a gdy nie zareagował, odwróciłam się do niego. -Mydło. Szampon. Ciepła woda.
- Nagość. Czuję sprawę.
Otworzyłam usta, żeby zmienić temat, ale przerwał mi dzwonek.
- Odłóżcie podręczniki - zarządził zza biurka trener. -Rozdam wam próbny test, na rozgrzewkę przed prawdziwym w piątek. - zatrzymał się przede mną i oblizał palec, by rozdzielić arkusze. - Na odpowiedzi macie piętnaście minut. Nie wolno rozmawiać. A później omówimy rozdział siódmy. Powodzenia.
 Na pierwszych kilka pytań odpowiedziałam machinalnie, ze spokojem przywołując zapamiętane fakty. Test pochłonął mnie na tyle, że wczorajszy wypadek i zwątpienie, czy aby nie jestem chora na umyśle, zeszły na drugi plan. Gdy przerwałam pisanie, żeby się pozbyć kurczu z dłoni, poczułam, że Harry pochyla się w moim kierunku.
-Jesteś zmęczona. Ciężka noc, tak? - szepnął.
- Widziałam cię w bibliotece. - starałam się udawać, że wodzę ołówkiem po arkuszu, ciężko zapracowana.
- Mój najlepszy moment tego wieczoru.
- Śledziłeś mnie?
Odsunął głowę i zaśmiał się cicho. Spróbowałam z innej strony:
- Po co tam polazłeś?
- Wypożyczyć książkę.
Poczułam na sobie wzrok trenera i znów zagłębiłam się w teście. Odpowiedziałam na kolejnych kilka pytań i zerknęłam na lewo. Zdumiałam się, że uśmiechnięty Harry już mnie obserwuje.
Moje serce wykonało niespodziewane salto, urzeczone dziwnie atrakcyjnym uśmiechem. Potworność: z wrażenia aż upuściłam ołówek, który podskoczył na blacie parę razy i sturlał się na podłogę. Styles schylił się, by go podnieść. Podał mi ołówek na dłoni, w taki sposób, że musiałam się skupić, żeby przypadkiem nie dotknąć jego skóry.
- A po bibliotece - wyszeptałam - gdzie poszedłeś?
- Bo co?
- Śledziłeś mnie? - spytałam półgłosem.
- Jesteś jakaś rozdrażniona. Rosie, co się stało?- z troską uniósł brwi. Oczywiście na pokaz, bo jego zielone oczy skrzyły drwiną.
-Śledzisz mnie?
- Niby po co miałbym cię śledzić?
- Odpowiadaj.
- Rose! - słysząc ostrzegawczy głos trenera, prędko wróciłam do testu, ale nie oparłam się domysłom, co odpowiedziałby Harry i zapragnęłam czym prędzej uciec od niego, przefrunąć salę. Cały kosmos.
Trener zagwizdał.
- Koniec. Oddajcie arkusze. W piątek pytania będą zbliżone do dzisiejszych. A teraz... - zatarł ręce tak sucho, że przeszły mnie ciarki - panno Young, co będziemy omawiali?
-Seks - oznajmiła Vee.
Ledwie to powiedziała, wyłączyłam się zupełnie. Czy Harry mnie śledzi? Czy to jego twarz kryła się pod kominiarką - jeśli w ogóle coś pod nią było? Czego chce? Zrobiło mi się tak zimno, że aż się skuliłam. Zapragnęłam, by moje życie znów wyglądało tak, jak przed wtargnięciem w nie Styles'a.
 Gdy lekcja się skończyła, zatrzymałam go.
- Możemy porozmawiać?- wstał już, więc znowu przysiadł na krawędzi krzesła.
- O co chodzi?
- Wiem, że nie chcesz ze mną siedzieć, tak jak ja nie chcę siedzieć z tobą. Sądzę, że trener mógłby nas rozsadzić, gdybyś z nim pogadał. Gdybyś wyjaśnił sytuację...
- Jaką sytuację?
- Nie... pasujemy do siebie.- potarł dłonią podbródek z wyrachowaniem, do którego zdążyłam przywyknąć przez tych parę dni naszej znajomości.
- Naprawdę?
- Chyba nie odkrywam tu Ameryki.
- Gdy trener poprosił mnie o listę najbardziej pożądanych cech u partnerki, opisałem ciebie.
- Odwołaj to!
-Inteligentna. Atrakcyjna. Wrażliwa. Masz coś przeciwko?- zachowywał się tak tylko po to, żeby mnie rozzłościć, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Poprosisz go, żeby nas rozsadził, czy nie?
- Nic z tego. Już się do mnie przyzwyczajasz.-oznajmił zachrypniętym głosikiem.
 I co mu miałam odpowiedzieć? Najwyraźniej myślał, że mnie sprowokuje. Okazało się to nietrudne wobec faktu, że nigdy nie mogłam się połapać, czy jest poważny, czy żartuje.
Wysiliłam się na opanowany ton:
- Sądzę, że lepiej by ci było przy kimś innym. I dobrze o tym wiesz. - uśmiechnęłam się, w napięciu, ale grzecznie.
- Myślę, że mogę wylądować obok Vee. - jego uśmiech też sprawiał wrażenie uprzejmego. - Wolałbym nie kusić losu.
Nagle zjawiła się Vee, zerkając to na mnie, to na bruneta.
- Przeszkadzam?
- Nie - odparłam i gwałtownie zapięłam plecak. - Pytałam Harry'ego, co mamy na jutro przeczytać.Zapomniałam, które strony zadał trener.
- Zadanie jest na tablicy, jak zwykle - powiedziała Vee. -Co? Niby go nie widzisz?- Harry roześmiał się, chyba sam do siebie.
Nie pierwszy raz zapragnęłam dowiedzieć się, o czym myśli, bo nie pierwszy raz czułam, że te jego sekretne żarciki dotyczą właśnie mnie.
- Coś jeszcze, Rosie? - zapytał.
- Nie. Do jutra.
- Nie mogę się doczekać - mrugnął. Naprawdę mrugnął. Kiedy, odchodząc, nie mógł już nic dosłyszeć, Vee chwyciła mnie za rękę.
-Dobra wiadomość! Harry Edward Styles. Tak się nazywa. Widziałam w harmonogramie zajęć trenera.
- I to tak cię cieszy, bo...?
- Wiadomo, że każdy uczeń musi zgłosić u pielęgniarki, jakie lekarstwa zażywa na receptę. - znacząco poklepała przednią kieszeń plecaka, w której nosiłam żelazo. - Podobnie wiadomo, że gabinet lekarski jest dogodnie zlokalizowany w obrębie sekretariatu, gdzie, tak się akurat składa, przechowują kartoteki uczniów. - z płonącymi oczami Vee objęła mnie mocno i pchnęła w stronę drzwi. - Czas na prawdziwe śledztwo!
********
Więc mamy już czwóreczkę ! :D
Mam nadzieję, że się podoba ;3 
I trochę mnie smuci, że tak mało osób komentuje :(
Ale....ale za to ich kocham !
Wam to zajmuje minute, a może i sekundę, a mi na sprawdzenie GODZINĘ :)
Więc umówmy się tak że wystarczy taki komentarz np.: 'kvdkcvakdvca' lub '.'
To też się liczy :D 
Jeżeli nie będziecie chcieli komentować no to będę zmuszona do em...'szantażu' ?
Np.: Rozdział 5= 10 komentarzy 
A uwierzcie mi NIE CHCĘ tego robić.
Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
Czytając zostaw komentarz :) 

2 komentarze:

  1. ooo nowy rozdizał boski jak zwykle czekam szybko na 5

    OdpowiedzUsuń
  2. E-e-e! Tylko bez szantażu mi tutaj! Rozdział cud miód :* Vee jest moim mistrzem i jestem niezadowolona! Czemu Styles nie miał jakiś wybitnych wywodów na temat seksu? Jego nauki są ineteresujące :3

    OdpowiedzUsuń