niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 5 'Angel'

- Słucham?
Wysiliłam się na uśmiech do sekretarki, licząc, że wygląda bardziej szczerze, niż w moim odczuciu.
- Codziennie biorę w szkole lekarstwo na receptę, a przyjaciółka... - utknęłam na słowie „przyjaciółka" z myślą, czy po tym dniu jeszcze kiedykolwiek nazwę tak Vee. - Wiem od przyjaciółki, że powinnam zgłosić to pielęgniarce. Chciałabym spytać, czy na pewno?
Nie mogłam uwierzyć, że stoję tam z zamiarem popełnienia przestępstwa. Ostatnio często zachowywałam się nietypowo. Najpierw późnym wieczorem poszłam za Harry'm do podejrzanej spelunki. Teraz właśnie miałam węszyć w jego kartotece ucznia. Co było ze mną nie tak? Albo inaczej - co takiego miał w sobie Styles, że ilekroć pojawiał się w moich myślach, wyraźnie nie mogłam się oprzeć, żeby go ocenić negatywnie?
- Tak - odpowiedziała poważnie sekretarka. – Należy zgłaszać wszelkie leki. Gabinet lekarski jest tam, trzecie drzwi na lewo, naprzeciwko rejestru uczniów. – Wskazała hol za sobą. - Gdyby pielęgniarki nie było, możesz usiąść na leżance w gabinecie. Powinna lada chwila wrócić.
Znów sfabrykowałam uśmiech. Szczerze mówiąc, wolałabym, żeby nie poszło mi tak łatwo.
Idąc przez korytarz, kilka razy przystanęłam, aby się obejrzeć. Nikogo za mną nie było. W sekretariacie dzwonił telefon. Jego dźwięk w ciemnym przejściu brzmiał jak zza grobu. Byłam zupełnie sama i mogłam robić, co zechcę.
Zatrzymałam się przed trzecimi drzwiami po lewej. Wzięłam wdech i zapukałam, ale mrok za okienkiem wskazywał, że pokój jest pusty. Popchnęłam drzwi. Otworzyły się opornie, ze skrzypnięciem, ukazując mały pokój z odra partymi białymi kafelkami. Chwilę stałam w progu, w nadziei, że zjawi się pielęgniarka i nie mając wyboru, będę zmuszona zgłosić tabletki z żelazem i wyjść. Po drugiej stronie nie korytarza zobaczyłam okienko z napisem KARTOTEKI UCZNIÓW. Za nim też panowała ciemność.
Skupiłam się na zabłąkanej w głowie dokuczliwej myśli. Harry stwierdził, że w zeszłym roku nie chodził do szkoły. Byłam prawie na sto procent pewna, że to kłamstwo, jeśli jednak nie kłamał, to czy w ogóle miał uczniowską kartotekę? Doszłam do wniosku, że musi tam być przynajmniej jego adres. No i wykaz szczepień plus oceny z poprzedniego semestru. W każdym razie ewentualne zawieszenie wydało mi się stanowczo za wielką karą, jaka mi groziła za to, że postanowiłam zerknąć w jego papiery.
Oparłam się ramieniem o ścianę i spojrzałam na zegarek. Vee kazała mi czekać na sygnał. Powiedziała, że będzie oczywisty.
Super.
Ponownie zadzwonił telefon i sekretarka odebrała. Zagryzając wargi, znów prędko obejrzałam się na drzwi z napisem KARTOTEKI UCZNIÓW. Uznałam, że pewnie są zamknięte na klucz. W końcu dokumenty uczniów uważa się za ściśle tajne. Stwierdziłam, że nieważne, jaki Vee obmyśliła sposób na odwrócenie uwagi, bo jeśli będą zamknięte, i tak nie wejdę do środka.
Przerzuciłam plecak na drugie ramię. Minęła kolejna minuta. Pomyślałam, że może lepiej się ewakuować...
A jeśli Young się nie myli i Styles faktycznie za mną łazi? Siedzieliśmy razem na biologii, a kontaktując się z nim regularnie, mogłam być narażona na niebezpieczeństwo. Więc miałam obowiązek się bronić... Prawda?
Gdyby drzwi były otwarte, a papiery ułożone według alfabetu, bez trudu odszukałabym jego kartotekę. Szybko, w parę sekund sprawdziłabym, które rubryki ma od fajkowane na czerwono, i cały pobyt w pokoju zająłby mi nie więcej niż minutę. Tak krótko, że nawet bym nie poczuła, że tam w ogóle weszłam.
W sekretariacie zrobiło się jakoś dziwnie cicho. Wtem zza rogu wyłoniła się Vee. Skradała się w moją stronę, kucając z rękami przywartymi do ściany i rzucając przez ramię ukradkowe spojrzenia. Poruszała się jak szpiedzy w starych filmach.
- Wszystko pod kontrolą - wyszeptała.
- Co się stało z sekretarką?
- Musiała na moment wyjść.
- Musiała? Chyba jej nie uszkodziłaś?
- Tym razem jeszcze nie.
- Łaska boska!
- Zadzwoniłam z budki, że w szkole jest bomba - dodała Vee. - Sekretarka zawiadomiła policję i poleciała szukać dyrektora.
- Vee!
Klepnęła się w nadgarstek.
- Czas leci. Lepiej żeby nas tu nie było, jak przyjadą gliny.
Coś podobnego.
Zmierzyłyśmy wzrokiem drzwi pokoju z kartotekami. Nasunęła sobie rękaw na pięść i łupnęła w okienko. Na nic.
- To dopiero rozgrzewka - oznajmiła i znów się zamachnęła, ale złapałam ją za rękę.
- Może nie są zamknięte. - przekręciłam gałkę i drzwi się otworzyły.
- Żadna frajda - westchnęła Vee. Cóż, rzecz gustu.
- Właź - poinstruowała Vee. - Ja idę czatować. Jak wszystko się uda, spotkamy się za godzinę. Czekaj w meksykańskiej restauracji na rogu Drakę i Beech.
I w kucki wycofała się z korytarza.
Przystanęłam w pół kroku do wąskiego pomieszczenia, które wypełniały rzędy szafek na akta. Zanim sumienie zdarzyło mi to wyperswadować, weszłam do środka i opierając się o drzwi plecami, zatrzasnęłam je za sobą.
Biorąc głęboki wdech, ściągnęłam plecak i w pośpiechu zaczęłam wodzić palcami po przednich ściankach szafek. Znalazłam szufladę oznaczoną: CAR-CUV. Otworzyłam je jednym ruchem, aż zastukotała. Karty były wypisane ręcz nie i zaczęłam się zastanawiać, czy ogólniak w Coldwater jest jedyną nieskomputeryzowaną szkolą w całych Stanach.
Wreszcie natknęłam się na nazwisko „Styles".
Wyszarpnęłam kartę z zapchanej szuflady. Chwilę trzymałam ją w rękach, usiłując sobie wmówić, że to, co zamierzałam zrobić, jest w sumie całkiem białe. Nawet gdyby wewnątrz kryły się dane osobiste Harry'ego, to jako jego koleżanka z lekcji biologii miałam prawo je znać.
W korytarzu za drzwiami rozległy się głosy.
Spojrzałam w kartę i aż się wzdrygnęłam. Nie wynikało z niej nic.
Głosy były coraz bliżej. Byle jak wetknęłam kartę i pchnięciem zamknęłam szufladę. Odwróciwszy się, zamarłam. Za okienkiem właśnie zatrzymał się dyrektor i pochwycił moje spojrzenie.
Cokolwiek mówił do grupki składającej się przypuszczalnie z najważniejszych wykładowców szkoły, przytłumiła to szyba.
- Proszę mi wybaczyć na moment - dotarło do mnie nagle.
Hałaśliwa grupa poszła dalej, ale bez dyrektora, który otworzył drzwi.
- Uczniom nie wolno tu przebywać - pouczył. Próbowałam przybrać bezradną minę.
- Bardzo przepraszam. Szukam gabinetu lekarskiego. Pani sekretarka powiedziała, że to trzecie drzwi po lewej, ale chyba coś mi się pomieszało... - rozłożyłam ręce. - No i się zgubiłam.
Nim dyrektor zareagował, szarpnęłam zamek plecaka.
- Muszę je zgłosić... tabletki z żelazem - wyjaśniłam. -Mam anemię.
Przyglądał mi się chwilę, marszcząc brwi. Niemal zobaczyłam, jak się zastanawia, czy zostać i policzyć się ze mną, czy zająć się bombą. Ruchem brody wskazał mi korytarz.
- Masz natychmiast opuścić budynek. - przytrzymał mi drzwi. Prześliznęłam się pod jego ręką ze słabnącym uśmiechem.
****
 Godzinę później przysiadłam w narożnym boksie meksykańskiej restauracji przy skrzyżowaniu Drakę i Beech. Do ściany nade mną były przymocowane kaktus z ceramiki i wypchany kojot. Po sali leniwie przechadzał się facet w sombrero większym od niego samego. Brzdąkając na gitarze, śpiewał serenadę. Tymczasem hostessa rozłożyła przede mną na stole menu. Skrzywiłam się na widok napisu na pierwszej stronie: „Granica". Nigdy wcześniej tu nie jadłam, a jednak ta nazwa wydala mi się dziwnie znajoma.
Nadeszła Vee i padła na krzesło naprzeciwko. Tuż po niej zjawił się nasz kelner.
- Cztery razy chimi z podwójną porcją kwaśnej śmietany, po pól porcji nachos i czarnej fasoli - zamówiła Vee, nie zaglądając do karty.
- Raz czerwone burrito - poprosiłam.
- Płacą panie osobno? - spytał kelner.
- Nie płacę za nią - odparłyśmy równocześnie. Gdy kelner odszedł, powiedziałam:
- Cztery razy chimi. Ciekawe, jak to się ma do owoców.
- Odwal się. Umieram z głodu. Nic nie jadłam od lunchu... - Vee przerwała. - Bo hot tamales się nie liczą.
Vee ma bujne kształty, jasną, skandynawską karnację -i w niekonwencjonalny sposób jest bardzo seksowna. Bywały dni, kiedy nie zazdrościłam jej tego wyłącznie w imię przyjaźni. Jedyny mój atut przy niej to nogi. I może przemiana materii. Z pewnością jednak nie włosy.
- Mógłby mi już przynieść chipsy - zniecierpliwiła się -Skręci mnie, jak w ciągu czterdziestu pięciu sekund nie zjem czegoś słonego. Poza tym, już pierwsze cztery litery terminu „szlachetna dieta" sugerują, że życzę jej, by wiadomo co ją trafiło.
- Salsę robi się z pomidorów - podsunęłam. - Które są czerwone. I jeśli się nie mylę, awokado to też owoc.
Vee rozpromieniła się:
- A do tego weźmiemy sobie po jednym daiquiri ze świeżymi truskawkami.
Miała rację. Dieta nie wymagała zachodu. -Zaraz wracam - oznajmiła, gramoląc się z boksu.- Wiesz, okres. Jak załatwię sprawę, czekam na sensacje!
 Kiedy odeszła, zagapiłam się na pomocnika kelnera kilka stolików od nas. Mozolnie zmywał blat szmatą. W jego ruchach i zmarszczeniu koszuli na pięknie ukształtowanych plecach było coś dziwnie znajomego. Jakby czując, że jest obserwowany, wyprostował się i odwrócił. Utkwił we mnie wzrok dokładnie w momencie, gdy sobie uprzytomniłam, czemu wydał mi się znajomy.
To był Harry.
Myślałam, że padnę. O mało nie walnęłam się w czoło, kiedy mi się przypomniało, że przecież pracuje w Granicy.
Wytarł ręce w fartuch i podszedł do naszego boksu, najwyraźniej ubawiony, że rozglądnąwszy się za jakąś drogą ucieczki, zakłopotana przywarłam do ściany.
- Proszę, proszę - powiedział. - Pięć dni w tygodniu ze mną już ci nie wystarcza? Musiałaś mi poświęcić jeszcze wieczór?
- Wybacz tak niefortunny zbieg okoliczności.- Styles wśliznął się na miejsce Vee i położył ręce na blacie.
Były długachne, sięgały daleko poza granicę polowy stolika. Wziął moją szklankę i zaczął ją obracać w dłoniach.
- Tu wszystko zajęte - poinformowałam, a kiedy nie zareagował, wyrwałam mu szklankę i upiłam trochę wody, przypadkiem połykając kostkę lodu, która w drodze do żołądka poraziła mnie jak prąd. - Zamiast się bratać z klientami, weź się lepiej do roboty - wykrztusiłam.
- Co robisz w niedzielny wieczór? - zapytał z uśmiechem.
Prychnęłam. Niechcący.
- Zapraszasz na kolację?
- Hardziejesz. Podoba mi się to, Angel.*
- Nie interesuje mnie, co ci się podoba. Nigdzie z tobą nie pójdę. Na żadną randkę. - chciałam się grzmotnąć za podniecającą spekulację pod tytułem: „Czym by się mógł skończyć wieczór sam na sam z Harry'm?". Uznałam, że nie mówi serio, tylko z niejasnych powodów po prostu się ze mną drażni. - Zaraz, zaraz, nazwałeś mnie Aniołem?
 -Bo co?
- Bo mi się to nie podoba.- uśmiechnął się i znowu pojawiły się te dołeczki...
- Trudno, tak zostanie.- pochylił się nad stołem, uniósł dłoń do mojej twarzy i przesunął mi kciukiem po wargach. Cofnęłam się, ale za późno.
Roztarł błyszczyk kciukiem i palcem wskazującym.
- Ładniej ci bez tego.
Starając się trzymać tematu naszej rozmowy, z całych sił udawałam, że jego dotyk w ogóle nie zrobił na mnie wrażenia. Odrzuciłam włosy do tyłu i podjęłam poprzedni wątek:
- Zresztą i tak nie wolno mi wychodzić z domu, kiedy na drugi dzień jest szkoła.
- Fatalnie. Na plaży jest impreza. Liczyłem, że pójdziemy razem.- zabrzmiało to szczerze.
Nie umiałam go rozgryźć. Zupełnie. Wciąż podniecona tą myślą, wzięłam spory łyk przez słomkę, próbując ochłodzić uczucia zastrzykiem lodowatej wody. Samotne chwile z Harry'm byłyby intrygujące, no i ryzykowne. Lekko skołowana, postanowiłam powierzyć tę kwestię intuicji.
Ziewnęłam teatralnie.
- Jak słyszysz, potem rano jest szkoła. - z nadzieją, że utwierdzę w tym raczej siebie niż jego, dodałam: - Skoro ta impreza odpowiada tobie, to jestem prawie pewna, że mnie nie zainteresuje.
Dobra - pomyślałam. - Sprawa załatwiona. I nagle, bez uprzedzenia, zapytałam:
- Właściwie dlaczego chcesz się ze mną umówić?
Do tej chwili wmawiałam sobie, że mam w nosie, co Styles o mnie myśli. Teraz jednak poczułam, że to kłamstwo. I nawet gdybym później miała za to słono zapłacić, rozpierała mnie tak wielka ciekawość jego osoby, że byłam gotowa pójść z nim wszędzie.
- Chcę pobyć z tobą sam na sam - odpowiedział i w okamgnieniu moja linia obrony wzięła w łeb.
- Posłuchaj, nie chcę być niegrzeczna, ale...
- Właśnie widzę.
- Sam się dopraszasz! - krzyknęłam pięknie i bardzo dojrzale. - Koniec dyskusji! Nie idę na imprezę.
- Bo rano jest szkoła, czy może boisz się zostać ze mną sam na sam?
- I jedno, i drugie - tak jakoś mi się to wymsknęło.
- Boisz się facetów czy... tylko mnie?
Wzniosłam oczy do nieba na znak, że na takie głupie pytania nie mam zamiaru odpowiadać.
- Czujesz się przy mnie niepewnie? - nie wykrzywił ust, ale i tak było widać, że jest rozbawiony taką hipotezą.
Szczerze mówiąc, tak właśnie na mnie działał. Poza tym uwielbiał pozbawiać mnie zdolności logicznego myślenia.
- Przepraszam - powiedziałam. - O czym mówiliśmy?
- O tobie.
- O mnie?
- O twojej intymności.
Roześmiałam się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-Jeśli chodzi ci o mnie... i płeć przeciwną... to Vee już mi zrobiła taki wykład. Nie chce mi się go słuchać ponownie.
- A co ci powiedziała roztropna i poczciwa Vee?- zaczęłam bawić się rękami, więc prędko je schowałam.
- A czemu cię to tak ciekawi?- lekko pokręcił głową.
- Ciekawi? Rozmawiamy o tobie. Wręcz frapuje - odparł z bajecznym uśmiechem. Serce mi stanęło.
- Zajmij się lepiej pracą - upomniałam.
- Wierz albo nie, ale cieszę się, że w szkole nie ma faceta, który by spełniał twoje oczekiwania.
- Zapomniałam, że jesteś autorytetem w dziedzinie moich tak zwanych oczekiwań - odpowiedziałam z drwiną.
Spojrzał na mnie tak, że poczułam się przezroczysta.
- Nie jesteś wycofana, Rosie. Nieśmiała też nie. Po prostu musisz mieć naprawdę silną motywację, żeby sobie zadać trud poznania drugiej osoby.
- Nie rozmawiajmy już o mnie.
- Wydaje ci się, że potrafisz każdego rozpracować.
- Nic podobnego - odparłam. - Bo przykładowo... bo na przykład nie wiem nic... o tobie.
- Nie jesteś gotowa na znajomość ze mną.- nie zabrzmiało to nonszalancko. Miał śmiertelnie po ważny wyraz twarzy.
- Zajrzałam do twojej kartoteki.
Moje słowa zawisły w powietrzu sekundę przed spotkaniem naszych spojrzeń.
- Z pewnością jest to nielegalne - szepnął.
- Ale nic w niej nie ma. Żeby choć wykaz szczepień.
Nawet nie udając zaskoczenia, rozsiadł się wygodnie. Oczy zabłysły mu jak obsydian.
- I mówisz mi o tym, bo się boisz, że wywołam epidemię? Odry czy świnki?
- Mówię ci, żebyś wiedział, że czuję, iż coś jest z tobą nie w porządku. Nie wszystkich udało ci się okpić. Dowiem się, co kombinujesz. I wszystko obnażę.
- Nie mogę się doczekać.-zarumieniłam się, za późno łapiąc aluzję. Nad głową Harry'ego zobaczyłam, jak między stołami przemyka w naszą stronę Vee.
- Idzie Vee - ostrzegłam. - Odejdź!
Nie ruszył się z miejsca, wpatrzony we mnie i zadumany.
- No co się tak gapisz?- zaczął się zbierać.
- Bo jesteś zupełnie inna, niż sądziłem.
- Ty też - skontrowałam. - Jesteś gorszy.
**********
Uhg...mamy rozdział piąty :D
Jak się postaram to dodam jeszcze jeden :D
I niedługo dobijemy do 10 
Nie chcę Was straszyć, ale jest tylko 30 rozdziałów ;(
ALE jest część 2 :D 
Jak Wam się podoba ? 
Wiem, że trochę przynudza :D
Więc dzisiaj chcę dodać następny :D 
Czytając, komentujesz :D

1 komentarz: